Czuję, jak deszcz delikatnie osiada na moich rozczochranych włosach. Moje nagie ramiona drżą pod wpływem zimnego powietrza. Zaciskam pięści na barierce i wychylam za nią głowę. Pode mną widać zniszczone przez wojnę budynki. Dawna potęga Kapitolu wygląda teraz tak. Spoglądam z góry na wielki, marmurowy budynek, w którym kiedyś mieszkałam. Nie zniszczyli go. Wygląda tak, jak powinien wyglądać. Oczyma wyobraźni widzę moją matkę, jak w spokoju ogląda telewizję, jak popija swoją herbatkę i tak cholernie, cholernie mnie to boli, że zginam się w pół i kaszlę. Nagle ktoś łapie mnie za nadgarstek i stawia na nogi.
- Co ty tutaj robisz? - mówię i patrzę na twarz Gale'a.
- Słuchaj. Nie powinnaś tego robić. Przyjdą do ciebie rebelianci. W nocy. Pobiją cię do nieprzytomności. Uciekaj Izzy. Musisz się gdzieś ukryć.
- Co? - nie wiem co się dzieje, moje oczy stają się szklane, policzki mam czerwone. Gale mnie popycha. Mówi, bym szła szybciej, a ja potykam się o własne nogi, kaszlę. Chyba jestem chora. Chyba mam gorączkę. Chyba zaraz zwymiotuję. Wychodzimy na korytarz. Spotykam kilku strażników-rebeliantów. Gale wmawia im, że coś ze mną nie tak.
- Chwileczkę, czekaj - szepcze jakaś kobieta. Pukle czarnych włosów spadają z gracją na jej ramiona. Patrzy prosto w moje oczy. Potem pluje mi w twarz. - Dziwka.
Zaciskam powieki, serce wali mi o żebra. Odchodzimy. Potem zaczepia nas jakiś mężczyzna. Włosy ma ścięte na jeża, a ta fryzura sprawia, że jego szczęka staje się jeszcze bardziej kwadratowa i wysunięta do przodu.
- Czemu ona jest półnaga? - pyta, a jego głos jest szorstki. Spoglądam na swoje stopy, potem coraz wyżej i wyżej. Mam na sobie tylko majtki i stanik. No tak. Rumieniec wpełza na moje policzki, a rebeliant mruczy mi do ucha: - Nie jesteś aż taka brzydka, jak powinnaś być, suko.
A potem znów zwraca się do Gale'a, który łapie mnie za dłoń:
- No, odpowiadaj.
- Przyszedłem do niej z polecenia prezydent Coin, by sprawdzić, co z nią. Leżała na podłodze, miała drgawki i zwymiotowała. Muszę zabrać ją do Punktu Medycznego.
- Dobrze, żołnierzu. Idź - nakazuje mężczyzna, a my w końcu docieramy do tego całego Punktu Medycznego. Jakby nie można tego nazwać szpitalem. Czy wszystko musi być takie sztywne? W białym, sterylnym pomieszczeniu znajduje się około pięćdziesięciu łóżek. Podłoga jest mokra, świeżo umyta. Pachnie tu środkami czystości i czymś nieokreślonym, czymś słodkim. Gale zbliża się do kobiety w kitlu. Jest młoda, włosy zaplotła w warkocz. Uśmiecha się do niego słodko, a ja czuję jakieś ukłucie w żołądku. Ta kobieta promienieje. A ja stoję tutaj czerwona, kaszląca i rozczochrana. Wzdycham. W środku siedzi wciąż moja kapitolińska natura.
Pielęgniarka podchodzi do mnie i oznajmia, że mam się położyć. Wykonuję polecenie z przyjemnością. Mierzy mi temperaturę, dotyka ręką mojego czoła. Potem pyta, jak się czuję. A ja odpowiadam, że do dupy. Brunetka wychodzi z pomieszczenia i mówi, że idzie po leki. I każe Gale'owi mnie ubrać w jakieś ubrania, które leżą na biurku. Po chwili Gale podchodzi do mnie. Zakłada mi przez głowę koszulę, wciąga na mnie spodnie, a na stopy wkłada skarpety. Patrzy na mnie z troską, a ja tego nie chcę. Zaraz zapadnę się pod ziemię, myślę. I dzieje się coś niespodziewanego. Chłopak kładzie mi dłoń na karku, przyciąga mnie do siebie i całuje w usta. Robię się czerwona od stóp do głów, i to bynajmniej nie przez chorobę.
***
- Co ty tutaj robisz? - mówię i patrzę na twarz Gale'a.
- Słuchaj. Nie powinnaś tego robić. Przyjdą do ciebie rebelianci. W nocy. Pobiją cię do nieprzytomności. Uciekaj Izzy. Musisz się gdzieś ukryć.
- Co? - nie wiem co się dzieje, moje oczy stają się szklane, policzki mam czerwone. Gale mnie popycha. Mówi, bym szła szybciej, a ja potykam się o własne nogi, kaszlę. Chyba jestem chora. Chyba mam gorączkę. Chyba zaraz zwymiotuję. Wychodzimy na korytarz. Spotykam kilku strażników-rebeliantów. Gale wmawia im, że coś ze mną nie tak.
- Chwileczkę, czekaj - szepcze jakaś kobieta. Pukle czarnych włosów spadają z gracją na jej ramiona. Patrzy prosto w moje oczy. Potem pluje mi w twarz. - Dziwka.
Zaciskam powieki, serce wali mi o żebra. Odchodzimy. Potem zaczepia nas jakiś mężczyzna. Włosy ma ścięte na jeża, a ta fryzura sprawia, że jego szczęka staje się jeszcze bardziej kwadratowa i wysunięta do przodu.
- Czemu ona jest półnaga? - pyta, a jego głos jest szorstki. Spoglądam na swoje stopy, potem coraz wyżej i wyżej. Mam na sobie tylko majtki i stanik. No tak. Rumieniec wpełza na moje policzki, a rebeliant mruczy mi do ucha: - Nie jesteś aż taka brzydka, jak powinnaś być, suko.
A potem znów zwraca się do Gale'a, który łapie mnie za dłoń:
- No, odpowiadaj.
- Przyszedłem do niej z polecenia prezydent Coin, by sprawdzić, co z nią. Leżała na podłodze, miała drgawki i zwymiotowała. Muszę zabrać ją do Punktu Medycznego.
- Dobrze, żołnierzu. Idź - nakazuje mężczyzna, a my w końcu docieramy do tego całego Punktu Medycznego. Jakby nie można tego nazwać szpitalem. Czy wszystko musi być takie sztywne? W białym, sterylnym pomieszczeniu znajduje się około pięćdziesięciu łóżek. Podłoga jest mokra, świeżo umyta. Pachnie tu środkami czystości i czymś nieokreślonym, czymś słodkim. Gale zbliża się do kobiety w kitlu. Jest młoda, włosy zaplotła w warkocz. Uśmiecha się do niego słodko, a ja czuję jakieś ukłucie w żołądku. Ta kobieta promienieje. A ja stoję tutaj czerwona, kaszląca i rozczochrana. Wzdycham. W środku siedzi wciąż moja kapitolińska natura.
Pielęgniarka podchodzi do mnie i oznajmia, że mam się położyć. Wykonuję polecenie z przyjemnością. Mierzy mi temperaturę, dotyka ręką mojego czoła. Potem pyta, jak się czuję. A ja odpowiadam, że do dupy. Brunetka wychodzi z pomieszczenia i mówi, że idzie po leki. I każe Gale'owi mnie ubrać w jakieś ubrania, które leżą na biurku. Po chwili Gale podchodzi do mnie. Zakłada mi przez głowę koszulę, wciąga na mnie spodnie, a na stopy wkłada skarpety. Patrzy na mnie z troską, a ja tego nie chcę. Zaraz zapadnę się pod ziemię, myślę. I dzieje się coś niespodziewanego. Chłopak kładzie mi dłoń na karku, przyciąga mnie do siebie i całuje w usta. Robię się czerwona od stóp do głów, i to bynajmniej nie przez chorobę.
***
Otwieram oczy i natychmiast zasłaniam je dłonią, gdy słońce razi mnie w oczy. Stoi przy mnie pielęgniarka. Na kitlu ma przypiętą małą tabliczkę z imieniem i nazwiskiem Emma Parker. Właśnie moczy igłę w jakimś cuchnącym specyfiku, gdy mnie zauważa.
- Widzę, że ktoś się obudził - uśmiecha się szeroko. Krzywię się. Nie wiem, czemu czuję do niej niechęć. Traktuje mnie jak dziecko, a już niedługo będę walczyć na śmierć i życie.
- Kiedy... - kaszlę, przykładam pięść do ust. - Kiedy zaczną się igrzyska?
Kobieta chowa strzykawkę do pudełka i wkłada je do szuflady.
- Dzisiaj, kochanie! Jak mogłaś zapomnieć?
Nikt mi nie powiedział, myślę. Zaciskam mocno powieki.
- Kiedy będę mogła wyjść? - pytam. Nie chcę tracić czasu na leżenie w łóżku.
- Za chwilę. Przyjdzie po ciebie ten uroczy młodzieniec.
Gale. No tak. Wczoraj, gdy czułam się jakby moja głowa miała wybuchnąć, śnił mi się dziwny sen. Leżałam na łóżku, a Gale mnie pocałował.
Emma Parker podchodzi do mnie, odłącza mi jakieś rurki z brzucha. Wtedy zauważam, że jestem ubrana. Dziwne, myślę. Przecież to był tylko sen. A może jeszcze wtedy byłam przytomna? Czy to ON mnie przebrał?
- Musiałam ci podłączyć kroplówkę. Byłaś strasznie odwodniona! - wzdycha pielęgniarka i ociera wierzchem dłoni czoło, jakby strasznie się napracował. Nagle ktoś wchodzi do środka. To Gale. Patrzę na wielki zegar na ścianie. Dochodzi 12.00.
- Jaki ty jesteś punktualny! - woła Emma w stronę Gale'a, a ja wywracam oczami, gdy widzę, jak zalotnie trzepocze bujnymi rzęsami.
Chłopak jednak nie reaguje na jej podryw, a ona zniechęcona wychodzi wynieść pudło z lekami.
- Jak się czujesz? - gdy mówi, dokładnie słyszę jego dawny, twardy ton.
- Już lepiej - kłamię. Dalej kręci mi się w głowie i obawiam się, że gdy wstanę, nie utrzymam się na nogach. Gale kładzie na łóżku mój rebeliancki mundur. Jest krystaliczny, świeżo wyprany.
- Eee, dzięki - mruczę. Gapię się na niego. A on nie wychodzi.
- Chciałabym... chciałabym się przebrać, więc mógłbyś...?
Widząc moją zakłopotaną minę uśmiecha się pod nosem i wychodząc z pomieszczenia rzuca:
- Czekam za drzwiami.
Pośpiesznie wkładam mundur z obawy, że Gale może mi uciec. Na koniec przyglądam się swojemu odbiciu w białej, wymytej podłodze i poprawiam to coś na mojej głowie, co potocznie można by było nazwać fryzurą.
***
- Dzisiaj zaczynają się igrzyska - szepcze Gale. Głowę ma spuszczoną, wzrok wlepił w swoje buty.
- Tak - kiwam lekko głową. Ale tak naprawdę chcę wrzeszczeć. Chcę wrzeszczeć, jak bardzo nienawidzę Coin, i jak bardzo nienawidziłam dziadka. Jak zwykle jednak tchórzę i siedzę cicho.
- Musisz wygrać - obraca się i łapie mnie za ramiona. Jego uścisk jest tak silny, że piecze mnie skóra, ale nic nie mówię.
- Wiem. Obiecuję, zrobię wszystko, by zwyciężyć.
- Coin będzie próbowała cię zabić, wiesz o tym, prawda? - Gale oddycha płytko. Widzę jego zbolały wyraz twarzy.
- Chciałabym zobaczyć, jak próbuje - uśmiecham się, ale bez przekonania. Kolana uginają się pode mną. Trzęsę się, serce bije mi tak jak wtedy, gdy jakaś kobieta, kobieta której nie znam napluła mi w twarz. Nigdy nie czułam się tak upokorzona jak wtedy.
- Historia lubi się powtarzać.
- Co? - pytam.
- Nic - Gale kręci głową. Dochodzimy do drzwi mojego pokoju. Sięgam do klamki, gdy nagle Gale łapie mnie w talii i całuje w obojczyk. A potem wyżej, wyżej, wyżej. Dochodzi do szyi, ust, policzka, nosa, czoła. Zatapia rękę w moich włosach. A ja stoję jak słup soli, nie wiem, co robić. Ale podoba mi się to, i powieżam mu swoje ciało. Niech robi to, co uważa za słuszne. Mój rebeliant przyciska mnie do drzwi i mruczy mi do ucha: Otwórz.
Otwieram więc drzwi i wchodzimy do środka. Rzucam się na łóżko. Gale kładzie sie obok mnie. Moje serce krzyczy: "Więcej!". Ale on otacza mnie ramieniem, całuje w nos i patrzy mi w oczy.
- Do zobaczenia później - mówi. Poprawia swoją koszulę i zamyka za sobą drzwi.
Musimy się jeszcze zobaczyć, myślę.
***
Mamy nadzieję, że Wam się podobało. Do zobaczenia, do następnego rozdziału :D