sobota, 15 marca 2014

Rozdział 1

Życie jest jedynie igraszką losu. Dążeniem do śmierci. W przypadku trybutów z Dystryktów, jest to długa podróż pociągiem, miliony przygotowań. Jeśli chodzi o mnie, nawet gdybym chciała przedłużyć moją drogę na arenę, jest to niemożliwe. Około południa, tego samego dnia, w którym po mnie przyszli jestem już w Ośrodku Przygotowawczym. Robi mi się niedobrze na myśl o tych wszystkich obecnie martwych ludziach, którzy niegdyś zamieszkiwali te pokoje. Legendarny Finnick Odair. Mała murzynka z 74 Głodowych Igrzysk. Nie pamiętam jej imienia, pamiętam, że zginęła. Dwóch nieprzyjemnie wyglądających żołnierzy wprowadza mnie do windy. Jeden z nich wciska guzik obarczony cyfrą minus dwa. To pewnie miejsce, gdzie styliści przygotowywali trybutów do parady. Pewnie w jednej z przygotowawczych sal, słynny Cinna przygotowywał do wystąpień Kosogłosa. Ale on też już nie żyje. Wszyscy nie żyją. Bo tak naprawdę nad światem nie panuje prezydent Coin czy niegdyś mój dziadek. Świat należy do niej. Do śmierci. Winda zatrzymuje się i moim oczom ukazuje się pomieszczenie po brzegi wypełnione kosmetykami, ubraniami i biżuterią. W środku jest ktoś jeszcze. Zabawnie wyglądająca, około trzydziestoletnia kapitolinka z nieproporcjonalnie małą głową. Na skórze na jej dekolcie widnieje jeden z tatuaży, które wprowadziła Coin, by rozróżnić "odmieńców" ze stolicy. Ma na sobie prostą szarą sukienkę. Koleiny wymysł pani prezydent. Jej poskręcane w drobne loczki włosy mają kolor żyta. Za to jej skóra przybrała kapitoliński, granatowy odcień. 
-Panienko Snow- kłania się tak nisko, że prawie dotyka czołem podłogi.
-McCartney- odpowiadam chłodno. Nie używam nazwiska dziadka. Nie dziadka. Uzurpatora całego Panem przez cholernie długi okres. Mordercy. Głównego pomysłodawcy Głodowych Igrzysk. Krwiopijcy. Nie używam. -Panno Isabel, to pani stylistka i ekipa przygotowawcza w jednej osobie. Co prawda Kapitol pozbawił życia większość takich jak ona, ale zostawił tych emerytowanych- odzywa się jedna druga mojej eskorty. I wychodzą. Zostawiają mnie samą z tą śmieszną resztką bogatej i barwnej cywilizacji Kapitolu. Koleiny dowód na to, że minione czasy nigdy już nie wrócą. To koniec. Mój koniec. Czuję, że to nie będzie cudowne popołudnie. Kobieta sprawia wrażenie przerażonej. Niepewnie mi się przygląda. Jeśli tak będę stała do rozpoczęcia ceremonii inauguracyjnej to ja dziękuję. Już mam coś powiedzieć, gdy kobieta odzyskuje typowy, kapitoliński rezon. 
-To takie cudowne! Taki zaszczyt!- szczebiocze, a ja nie jestem pewna, czy mówi o mnie czy o sobie. Kobieta każe mi zdjąć ubranie. Patrzę na nią jak na UFO, ale posłusznie ściągam mundur. Kapitolinka wskazuje mi łazienkę i prosi, żebym się umyła. Bez słowa wchodzę do pomieszczenia i zamykam drzwi. Łazienka jest mniejsza niż ta w willi dziadka, czy nawet ta w moim mieszkaniu. Jest tu prysznic, lusterko, ściany. Czuję się jak w jakimś głupim reality show typu „Poczuj się jak trybut”. Powoli wpełzam do kabiny prysznicowej zasuwając za sobą szklane imitacje drzwi. Odkręcam natryski ustawiając temperaturę na letnią. Na małej półce na wysokości moich oczu leży mydło i jakiś szampon do włosów. Nie powiem: delektuję się tą kąpielą. Lubię, kiedy woda spływa w dół po moim ciele. Lubię ją czuć na twarzy. Lubię mieć mokre włosy. Kiedy kończę zachwycać się tą krótką przyjemnością wycieram się ręcznikiem, zakładam bieliznę i wychodzę do dziwnej kobiety. I zaczyna się koszmar. Setki pasków depilujących, pęset, grzebieni, nożyczek i wszystkiego, co może względnie poprawić mój wygląd i na paradzie zaprezentować mnie od jak najlepszej strony. Stylistka próbuje sama nadrobić brak stosownej ekipy przygotowawczej. Jakby na to nie patrzeć: podziwiam jej zaangażowanie. Podcina mi zniszczone końcówki włosów, a później spina resztę w jakąś dziwną, ale ładnie wyglądającą plątaninę. Z przodu zostawia mi jedynie grzywkę i dwa pasma po obu stronach głowy. Tył poprzetykany był błyszczącymi czerwonymi nitkami i różami w kolorze krwi. Makijaż nie należał do delikatnych, ani też szczególnie krzykliwych. Usta pociągnęła mi szminką w kolorze kwiatów w moich włosach, a do powiek użyła śnieżnej bieli. Gdy pokazuje mi sukienkę powstrzymuję się od westchnięcia. Jest cudowna. Długa do samej ziemi, pozakładana w kolorze świeżego, grudniowego śniegu. Sprawia wrażenie utkanej z jego płatków. Ale tylko z lewej strony. Prawa, choć ma tę samą długość, jest zupełnie inna. Wygląda, jakby była uszyta tylko z czerwonych kwiatów róż. Prosta, nie obcisła, ale bez zakładek. Za to z paskiem na wysokości talii. Przypominam sobie wieloletnią tradycję Głodowych Igrzysk. Każdy trybut musi wystąpić w stroju, który kojarzy się z jego Dystryktem. Mój wygląd ma przypominać o dziadku. Ma ukazywać, że to ja jestem z jego rodu. Ulubione kwiaty, nazwisko. Sukienka, fryzura i makijaż to nie przypadek. To symbol przynależności. To znak mojego Dystryktu. Symbol Snowa. Nie, nie jego. Drugiego członu mojego nazwiska. Stylistka pomaga mi nałożyć sukienkę. Jest dość ciężka. Ale nie wyglądam w niej źle. Kobieta podaje mi wysokie szpilki w kolorach sukienki i trzy razy puka w drzwi. Pojawiają się żołnierze i wyprowadzają mnie na korytarz, a później do windy. Nie spojrzałam na numer piętra. Nie zwracam nawet uwagi, w którą stronę jedziemy. Kiedy drzwi się otwierają moim oczom ukazuje się wielka jak pół lotniska sala. Są tu ludzie, konie, rydwany. Jeden, dwa trzy… Czternaście. Czyli w tym roku każdy ma jeden dla siebie. Przy powozach stoją dzieci, które kojarzę z widzenia. Są przerażone. Ubrane w wymyślne ubrania. Takie kapitolińskie. Jest parę osób na oko w moim wieku. Jest kilka małych, niewinnych dwunasto- lub jedenastolatków. Myślałam, że rebelianci, mieszkańcy Dystryktów są inni. Że chcą pokoju. A tym czasem rządni zemsty posyłają na śmierć inne dzieci. Po za odwróceniem ról nic się nie zmieniło. Wszystko jest tak jak przedtem. Znowu zginą ludzie. Młodzi ludzie. Nagle widzę zbliżającą się do mnie postać. Gdy jest wystarczająco blisko widzę jej twarz. Twarz rebelii. Kosogłosa. 
-Isabel Snow? Mam rację?- pyta chłodno. 
-McCartney. 
-Nieważne. Pewnie się domyślasz, że to ja jestem twoim mentorem. Jeśli nie, to właśnie ci to uświadamiam. Nie jesteś głupia, więc musiałaś podejrzewać, że mentorem wnuczki przywódcy zostanie „ta, od której wszystko się zaczęło”. 
-Mi również miło poznać- mruczę sarkastycznie. Katniss Everdeen patrzy na mnie i przez krótką w chwilę w jej oczach dostrzegam szacunek.
-To twój rydwan - wskazuje na złotą konstrukcję zaprzężoną w dwa śnieżnobiałe rumaki.- Kiedy ta szopka się skończy, pokażę ci twój apartament. Powodzenia, i niech los zawsze ci sprzyja. Odchodzi. Nie ogląda się. Nienawidzi mnie, bo nienawidziła mojego dziadka, a on nienawidził jej, bo kochała. Zajmuję miejsce, a w moje ślady idą inni. To ja rozpoczynam. To potomek Snowa ruszy pierwszy. Rozlega się podniosła muzyka i konie ruszają. Pamiętam parady z ubiegłych lat. Wszechobecny entuzjazm. Krzyki. Gwizdy. Oklaski. Setki kwiatów spływających na trybutów miękką kaskadą. Radość. Wspaniałe kolory. I gdyby tamte parady nie były początkiem końca trybutów, byłyby piękne. Teraz patrzą na mnie tysiące wściekłych oczu należących do ludzi w szarych ubraniach. Żadnych kwiatów. Żadnych pisków. Atmosfera jest napięta. Starczy jedne iskra, żeby wszystko eksplodowało. W ciszy, która zapanowała wraz z pojawieniem się rydwanów stukot kopyt wydaje się być grzmotem wszystkich burz świata zgromadzonych właśnie tu. Ale to trwa tylko chwilę. Raniąca uszy cisza przemienia się w falę nienawistnych szeptów. Poirytowanych westchnień. To wszystko wciska się do mojej głowy i powoduje jej ogromny ból i zawroty. Kiedy rydwany zatrzymują się pod balkonikiem, z którego niegdyś przemawiał mój dziadek z trudem powstrzymuję wymioty. Widok Almy Coin sprawia, że wszystkie moje mięśnie naprężają się, a serce staje jak wryte. 
-Witamy trybutów ostatnich, 76, Głodowych Igrzysk. Wszyscy życzymy wam szczęśliwych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja. 
To koniec. Znika. A ja wstrzymuję łzy.
***

Hej! W związku z tym, że mam mało czasu na pisanie, wynajęłam Pomoc Blogową. Ten rozdział napisała Julia II Z Facebooka, moja Hadesowa siora. Następny napiszę ja, potem ona, ja, ona, ja... I tak w kółko. Niedługo pojawią się zakładki 'o nas' i 'bohaterowie' (ta druga prawdopodobnie). No więc. En joy !
PS:. Miałam zamiar dodać Julię jako drugą autorkę na blogspocie, ale cóż... Powiem tak:
'Zagubieni w Googlach part 1.'
To wszystko wyjaśnia! ;3

7 komentarzy:

  1. Śliczny szablon *.*
    Fajne ;>
    będę zaglądać ^^
    'Zagubieni w Googlach part 1.' hahaha xD to mnie rozwaliło xDD
    ~Mad ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudnie piszesz. Będę zaglądać. Dodaj gadźet "Obserwatorzy", bo muszę to zaobserwować, by nie zapomnieć wpadać.
    Kocham igrzyska <3 :*
    Zapraszam do mnie w wolnym czasie
    cordragon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Było genialnie, fenomenalnie!
    Niby nie jestem fajną tego typu blogów, ale mogę śmiało zmienić zdanie. Bo jest warto ^^
    Tak jak pisałam wcześniej, będę stałą bywalczynią.
    Pozdrawiam, weny życzę i czekam nn ^^
    Elfik Elen
    PS. Zapraszam do siebie http://in-the-circle-of-secrets.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładnie, ładnie, wszystko fajnie - ale pisz dłuższe rozdziały, chcę więcej :C.
    I stawiaj spacje przy dialogach np. "-Mi również miło poznać-" "- Mi również miło poznać -" takie coś :p
    I znalazłam jeden błąd - "Nie ważne" powinno być "nieważne".
    Ale to wszystko, jest dobrze, chcę więcej :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Nominuję cię do Liebster Award :) Więcej tutaj: http://kazdy-ma-swoj-swiat.blogspot.com/2014/03/liebster-award.html

      Usuń
  6. Wow!!! Tak naprawdę to był czysty opis, a czytało się świetnie. Zrobiły na mnie wrażenie przeżycia wewnętrzne, emocje Isabel. Ona jest taka inteligentna. Widzi więcej niź inni i ogólnie ma to coś w sobie. Podziwiam ją.
    Pozdrawiam ;)

    http://magicznaprzystanblogowelfik.blogspot.com
    http://szkolaastridlilo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń