Jak deszcz. Moje łzy są jak deszcz. Czy tylko jego tak naprawdę nikt nie kontroluje? Kapie. Strużkami wody niszczy kapitolinkom fryzury, rozmywa makijaż. Jest wszędzie. Jest wszechobecny. Może nawet w wyjątkowych przypadkach zmywa grzechy? Dziadek nienawidził deszczu. Nie mógł nad nim panować. Nie mógł go zrozumieć. A deszcz nie chciał go rozgrzeszyć. Kolejne ogniwo w zbyt długim łańcuchu nienawiści.
Za drzwiami sali treningowej otacza mnie sześciu żołnierzy. Następni. Kontrolują każdy mój ruch, bo tak nakazał im ktoś kontrolujący ich. Kierują mnie w stronę windy.
-Wyniki pokazów indywidualnych zostaną pokazane w jadalni przy pokojach- oznajmia jeden z nich chłodnym, oficjalnym tonem.
Wzruszam ramionami. Otwierają się drzwi. Mężczyzna wciska guzik. Pamiętam windy w willi dziadka i w naszym domu. Kiedy wsiadałam do nich zawsze prosiłam tatę, by pozwolił wcisnąć mi guzik. Pozwalał. Jednak musiałam zgadywać numer piętra. Nigdy mi się nie udało. Moje podejrzenia zawsze były nie takie. Popełniałam te same błędy. Do czasu aż mój tata zginął. Po prostu dostał kulkę. Między oczy. Od dziadka. Tata mu zagrażał. Był lepszym przywódcą. Potrafił porwać tłumy. Dlatego musiał umrzeć.
Mama się nie przejęła. Nigdy się nie przejmowała. Ociekała Kapitolem. Żyła dla siebie, a teraz została sama. „Do widzenia, mamo” mówił cichy głos kochającej córki. „Żyj dalej pieprzona egoistko!” wrzeszczał głos dziewczyny, które przez kilka długich lat potrzebowała matki. Już jej nie potrzebuję.
W jadalni zgromadzili się wszyscy trybuci. Siedzą w napięciu przy stole patrząc na niewłączony jeszcze telewizor. Są tu też mentorzy: słynna Johanna Mason krzyczy właśnie na Peetę zaciskającego oczy, zęby i kurczowo trzymającego się krawędzi stołu. Pewnie ma kolejny atak. Widzę to w zbolałym spojrzeniu Katniss.
-Ciemna maso, byłabyś łaskawa na chwilę wyjść? Nakręcasz go!
Kosogłos jest tak zszokowany, że słowa dziewczyny zdają się do niej nie dochodzić.
-RUSZ SIĘ!
Na chwilę odchodzi od blondyna i popycha Katniss z całej siły do drzwi. Dziewczyna idzie w ich kierunku, jeszcze na chwilę odwracając się w stronę Peety. Wydaję mi się, że po jej policzku spływa łza. Ale pewnie mi się przywidziało.
Nagle z ust syna piekarza wydobywa się cierpiętniczy ryk. W tym samym momencie siedząca gdzieś w kącie, zapłakana Annie Cresta zasłania uszy rękami. Zaczęła panikować. Piszczeć. Kręcić głową.
-Dom wariatów- wzdycha Johanna Mason.
Zdaję sobie sprawę, że stoję prawie bezruchu gapiąc się na tę niedorzeczną scenę. I wtedy Mason mnie zauważa.
-O proszę! Nasza księżniczka załapała się na przedstawienie w pierwszym rzędzie! Zappraszamy.
-Nie jestem księżniczką.
-Już nie- śmieje się.
Postanawiam zignorować komentarz i zajmuję miejsce przy stole. Pomiędzy małą dziewczynką i brunetem na oko starszym ode mnie.
-Są przemili, nie uważasz?- odzywa się szeptem.
-Kto?
-Zwycięzcy. Felix Ramirez. Miło poznać.
-Isabel. Tak, widać, że bardzo nas szanują.
-Nie wypada szeptać w towarzystwie- upomina nas niski, męski głos.
Na przeciwko mnie siedzi chłopak. Wysoki brunet, który ironicznie skomplementował moją broszkę.
-Akurat ciebie nie nazwałabym towarzystwem- mówię odruchowo.
Chłopak uśmiecha się ironicznie i wraca do rozmowy z długowłosą blondynką.
-To Marcus. Czasem mnie przeraża.
To ta mała. Jak jej tam? Eleanor? Chyba tak. Przeraża mnie jej wiek. Jest taka drobna i krucha. Nawet Rue była większa. Rebelianci są gorsi. Zemsta przysłoniła ich człowieczeństwo. Nigdy nie będzie już lepiej.
Już otwieram usta, żeby wypowiedzieć choćby oklepane „przykro mi”, ale przerywa mi podniosła muzyka wydobywająca się z włączonego już telewizora. Na ekranie pojawia się krzywa gęba Almy Coin. Uśmiecha się. Z satysfakcją. I patrzy prosto na mnie. W moje oczy.
-Z radością pragnę zaprezentować wyniki prezentacji indywidualnych tegorocznych trybutów.
Jak co roku pojawiają się zdjęcia. Na samym początku pokazują kilka bardzo kapitolińskich trybutek, których wyniki wahają się pomiędzy 6 a 10.
-Isabel Snow- niemal syczy, celowo pomijając pierwszy człon- Jeden punkt.
Marcus wybucha przerażającym śmiechem. Po chwili napięcia dołącza do niego Johanna. Kilku chłopców wydaje z siebie parsknięcia. Czuję, że się rumienię. Dlaczego? Everdeen powinna wstawić się za mną! To była przecież jej kołysanka! Wiem, że w tej chwili zachowuję się jak rozpuszczona kapitolinka, ale przecież nią jestem. Wściekła wstaję, odrzucam krzesło i wychodzę na korytarz, kierując się do sypialni. Ignoruję dochodzące z tyłu krzyki Johanny i żołnierzy. Mam dość.
Kiedy mam otworzyć drzwi, czuję na przegubach dłonie.
-Panno Snow, wywiady- obwieszcza strażnik.
-Chcę odpocząć.
-Przykro mi.
Prowadzą mnie do windy. Po raz kolejny. Tym razem guzik trzynastego piętra. Podróż nie trwa długo parę sekund. Może minutę. Drzwi otwierają się, a moim oczom ukazuje pełna ludzi garderoba. Są tu wszyscy trybuci. Znowu docieram ostatnia. Chłopcy mają na sobie idealnie skrojone garnitury, a dziewczyny wieczorowe suknie, na które nie zwróciłam uwagi przy kolacji. Jakże wyróżnia się mój zwykły rebeliancki mundur. Wśród wielu twarzy dostrzegam jedną wołającą moje imię. To moja stylistka.
-Och kochanie! Zapomniałam o tym!- do kieszonki na piersi wsuwa mi białą różę.
Za drzwiami sali treningowej otacza mnie sześciu żołnierzy. Następni. Kontrolują każdy mój ruch, bo tak nakazał im ktoś kontrolujący ich. Kierują mnie w stronę windy.
-Wyniki pokazów indywidualnych zostaną pokazane w jadalni przy pokojach- oznajmia jeden z nich chłodnym, oficjalnym tonem.
Wzruszam ramionami. Otwierają się drzwi. Mężczyzna wciska guzik. Pamiętam windy w willi dziadka i w naszym domu. Kiedy wsiadałam do nich zawsze prosiłam tatę, by pozwolił wcisnąć mi guzik. Pozwalał. Jednak musiałam zgadywać numer piętra. Nigdy mi się nie udało. Moje podejrzenia zawsze były nie takie. Popełniałam te same błędy. Do czasu aż mój tata zginął. Po prostu dostał kulkę. Między oczy. Od dziadka. Tata mu zagrażał. Był lepszym przywódcą. Potrafił porwać tłumy. Dlatego musiał umrzeć.
Mama się nie przejęła. Nigdy się nie przejmowała. Ociekała Kapitolem. Żyła dla siebie, a teraz została sama. „Do widzenia, mamo” mówił cichy głos kochającej córki. „Żyj dalej pieprzona egoistko!” wrzeszczał głos dziewczyny, które przez kilka długich lat potrzebowała matki. Już jej nie potrzebuję.
W jadalni zgromadzili się wszyscy trybuci. Siedzą w napięciu przy stole patrząc na niewłączony jeszcze telewizor. Są tu też mentorzy: słynna Johanna Mason krzyczy właśnie na Peetę zaciskającego oczy, zęby i kurczowo trzymającego się krawędzi stołu. Pewnie ma kolejny atak. Widzę to w zbolałym spojrzeniu Katniss.
-Ciemna maso, byłabyś łaskawa na chwilę wyjść? Nakręcasz go!
Kosogłos jest tak zszokowany, że słowa dziewczyny zdają się do niej nie dochodzić.
-RUSZ SIĘ!
Na chwilę odchodzi od blondyna i popycha Katniss z całej siły do drzwi. Dziewczyna idzie w ich kierunku, jeszcze na chwilę odwracając się w stronę Peety. Wydaję mi się, że po jej policzku spływa łza. Ale pewnie mi się przywidziało.
Nagle z ust syna piekarza wydobywa się cierpiętniczy ryk. W tym samym momencie siedząca gdzieś w kącie, zapłakana Annie Cresta zasłania uszy rękami. Zaczęła panikować. Piszczeć. Kręcić głową.
-Dom wariatów- wzdycha Johanna Mason.
Zdaję sobie sprawę, że stoję prawie bezruchu gapiąc się na tę niedorzeczną scenę. I wtedy Mason mnie zauważa.
-O proszę! Nasza księżniczka załapała się na przedstawienie w pierwszym rzędzie! Zappraszamy.
-Nie jestem księżniczką.
-Już nie- śmieje się.
Postanawiam zignorować komentarz i zajmuję miejsce przy stole. Pomiędzy małą dziewczynką i brunetem na oko starszym ode mnie.
-Są przemili, nie uważasz?- odzywa się szeptem.
-Kto?
-Zwycięzcy. Felix Ramirez. Miło poznać.
-Isabel. Tak, widać, że bardzo nas szanują.
-Nie wypada szeptać w towarzystwie- upomina nas niski, męski głos.
Na przeciwko mnie siedzi chłopak. Wysoki brunet, który ironicznie skomplementował moją broszkę.
-Akurat ciebie nie nazwałabym towarzystwem- mówię odruchowo.
Chłopak uśmiecha się ironicznie i wraca do rozmowy z długowłosą blondynką.
-To Marcus. Czasem mnie przeraża.
To ta mała. Jak jej tam? Eleanor? Chyba tak. Przeraża mnie jej wiek. Jest taka drobna i krucha. Nawet Rue była większa. Rebelianci są gorsi. Zemsta przysłoniła ich człowieczeństwo. Nigdy nie będzie już lepiej.
Już otwieram usta, żeby wypowiedzieć choćby oklepane „przykro mi”, ale przerywa mi podniosła muzyka wydobywająca się z włączonego już telewizora. Na ekranie pojawia się krzywa gęba Almy Coin. Uśmiecha się. Z satysfakcją. I patrzy prosto na mnie. W moje oczy.
-Z radością pragnę zaprezentować wyniki prezentacji indywidualnych tegorocznych trybutów.
Jak co roku pojawiają się zdjęcia. Na samym początku pokazują kilka bardzo kapitolińskich trybutek, których wyniki wahają się pomiędzy 6 a 10.
-Isabel Snow- niemal syczy, celowo pomijając pierwszy człon- Jeden punkt.
Marcus wybucha przerażającym śmiechem. Po chwili napięcia dołącza do niego Johanna. Kilku chłopców wydaje z siebie parsknięcia. Czuję, że się rumienię. Dlaczego? Everdeen powinna wstawić się za mną! To była przecież jej kołysanka! Wiem, że w tej chwili zachowuję się jak rozpuszczona kapitolinka, ale przecież nią jestem. Wściekła wstaję, odrzucam krzesło i wychodzę na korytarz, kierując się do sypialni. Ignoruję dochodzące z tyłu krzyki Johanny i żołnierzy. Mam dość.
Kiedy mam otworzyć drzwi, czuję na przegubach dłonie.
-Panno Snow, wywiady- obwieszcza strażnik.
-Chcę odpocząć.
-Przykro mi.
Prowadzą mnie do windy. Po raz kolejny. Tym razem guzik trzynastego piętra. Podróż nie trwa długo parę sekund. Może minutę. Drzwi otwierają się, a moim oczom ukazuje pełna ludzi garderoba. Są tu wszyscy trybuci. Znowu docieram ostatnia. Chłopcy mają na sobie idealnie skrojone garnitury, a dziewczyny wieczorowe suknie, na które nie zwróciłam uwagi przy kolacji. Jakże wyróżnia się mój zwykły rebeliancki mundur. Wśród wielu twarzy dostrzegam jedną wołającą moje imię. To moja stylistka.
-Och kochanie! Zapomniałam o tym!- do kieszonki na piersi wsuwa mi białą różę.
***
Czemu taki krótki? No weź... ale było zajebiście!!
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa wywiadów i tego co wydarzy się na arenie.
Pozdrawiam,
Elfik Elen
PS. Zakładam że do świąt nie pojawi się żaden rozdział więc, pragnę złożyć Wam życzenia. Niechaj tegoroczne święta minął pod znakiem ciepła domowego ognista i abyście spędziły ten czas z ważnymi dla Was osobami.
PSS. Przy odrobinie wolnego czasu, zapraszam Was na mojego trzeciego już bloga. Oto link: http://akademiadlautalentowanejmlodziezyy.blogspot.com/
Także, jeśli znajdziecie wolny czas to zapraszam :>
Hej, Elfik Elen. Dziękujemy za te przemiłe słowa, lecz mylisz się, możliwe, że rozdział (a raczej druga część rozdziału 3) pojawi się już niedługo. Może nawet jutro? ;) Co do bloga (znaczy tego Twojego), byłam i czytałam, ale nawet nie skomentowałam :< Przykro mi z tego powodu, postaram się naprawić zaległości (Hazel).
UsuńSuper, bardzo mi się podoba. :)
OdpowiedzUsuń